Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Poszliśmy "na lepsze"...

Treść

Z dalsza dziur w dachu nie widać... Fot. Anna Szopińska
W czerwcu ubiegłego roku, kiedy ok. 30-osobowa (włącznie z dziećmi) grupa nowotarskich Romów została przesiedlona do budynku nabytego w Szaflarach drogą zamiany od spółki WRAAS, wielu z nich wydawało się, że łapią Pana Boga za nogi.

Wielu bowiem z pokoju i kuchni (np. na nowotarskim osiedlu Topolowym), przeprowadzało się do mieszkań o powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych, w osobnym, piętrowym budynku z podwórkiem. Teraz znaczna ich część wróciłaby do poprzedniego lokum - choćby na piechotę. Lament Romowie podnoszą głośny i wiele swoich przypadłości zdrowotnych łączą "z tym przeklętym domem". Dom ma kilkadziesiąt lat - z początkiem lat sześćdziesiątych stawiało go nowotarskie Przedsiębiorstwo Komunalne jako blok dla swoich pracowników.

Zanim osiedlono w nim Romów (bo dwie rodziny zostały jeszcze po PBK), przeszedł remont. O tym, że tak było, świadczą nowiutkie, ceglane kominy, nowe plastikowe okna. Niestety, blacha na dachu miejscami wygląda tak, jakby ktoś strzelał po niej śrutem. W rozszczelnienia przy kominach można włożyć dłoń. Większe zatkane są (łatwopalną!...) folią. Jak się mieszka pod dziurawym dachem - lokatorzy poczuli już w zimie, kiedy zaczęło im zalewać ściany. Wilgoć przez płyty poziome przesiąknęła do pomieszczeń - nawet tych, które nie mają ścian zewnętrznych, czyli do łazienek. Farba zaczęła się "pęcherzyć", łuszczyć, odpadać, odsłaniając ciemne liszaje - przeważnie w rogach pod sufitem.

Przez ściany zewnętrzne woda przesiąkała tak, że Romowie z parteru "zbierali ją szmatami i szorowali ścianę". Dodatkowe nawilżenie oczywiście tylko pogarszało sprawę. Od mokrych ścian nawilgły im wersalki i inne sprzęty, zaczęły odpadać pilśniowe tyły meblościanek. - Ubranie schnie trzy dni, a jak włożymy do szafy - z powrotem namoknie, stęchnie... - utyskują, wyrzucając na środek stertę odzieży.

Meblościanki przesuwali z jednej ściany na drugą, nawet na środek pokoju. Niewiele to pomogło.

Ale to nie jedyna "przyjemność" mieszkania w budynku przy Zakopiańskiej. W lokalu na piętrze już w ogóle nie palą w piecu kuchennym, bo dym "wraca", a gdy pali sąsiad z parteru - dym dostaje się do ich kuchni... kratką wentylacyjną. Dlatego ją zakleili papierem. Kominiarz - po interwencjach przysyłany z Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej - sprawdza i stwierdza, że przewody dymowe i wentylacyjne są w porządku.

Biadają, że niedawno trzy dni zostali bez wody, a kilkakrotnie przeżywali "potop" w piwnicy. W tym, co "podeszło" z kratek odpływowych, brodzili po kolana.

- Mówią nam w ZGM-ie: rozłóżcie folię pod dachem, otwierajcie okna, to nie będzie wilgoci - opowiadają lokatorzy.

- A od tego wietrzenia dziecko mi sparaliżowało!.. - irytuje się matka dziewczynki, która przeszła porażenie nerwu twarzowego.

Pęknięcia ścian - zwłaszcza pod parapetami - są duże i widoczne od zewnątrz. Elewacje - od szczytowych - pstrzą liszaje pleśni i ślady zacieków.

Trudno oprzeć się podejrzeniom, że jakaś remontowa fuszerka spowodowała pozostawienie (lub powstanie) dziur w dachu, a to doprowadziło do zamoknięcia i w efekcie zagrzybienia całej substancji.

*

Właścicielem obiektu jest teraz miasto Nowy Targ, a administratorem - ZGM.

- Kiedy się osiedlali w tym budynku - był wyremontowany, mieszkania - odmalowane, suchutkie, pod klucz - zapewnia kierująca ZGM-em Aniela Mykietyn. - Za środki pomocowe dla Romów wymieniliśmy okna, przewody dymowe, kominy. Mamy protokoły kontroli podpisane przez kominiarza - przecież nikt nie brałby na siebie odpowiedzialności za niebezpieczeństwo pożaru. Ale ponieważ nie wietrzą, nie palą albo palą plastikami - przewody nie chcą "ciągnąć". Po świętach jednak zaczynamy robić północną połać dachu, do końca czerwca będzie zrobiony cały dach.

Jak się okazuje - w 2006 r. środków na kontynuowanie remontu brakło. Dlatego firma zeszła z obiektu. Zostały jednak rusztowania na dachach. Rozszczelniania były ponoć zabezpieczone. Co się potem stało - trudno powiedzieć. Andrzej Kosiorowski - kierownik ds. technicznych, mówi, że przyczyną zawilgocenia jest nieumiejętne korzystanie z mieszkań, bo po założeniu szczelnych okien lokatorzy byli instruowani, że powinni wietrzyć i zostawiać szczeliny. Tymczasem piorą, gotują w garnkach bez przykrycia, na własną rękę nie wymienią nawet uszczelki, co było wielokrotnie przyczyną zalania niższej kondygnacji. Nikt Romom nie sugerował zapychania folią szczelin przy kominie, jedynie - po ostatnim zalaniu - rozłożenie folii na strychu. Dostali też kit dekarski do załatania dziur.

Budynek był też zalewany od góry: stało się to w lutym, a ostatni raz w marcu, z powodu śniegu zalęgającego w "koszach" na dachu. Andrzej Kosiorowski ma nadzieję, że po wymianie dachu i przy właściwej eksploatacji mieszkań wszystko się osuszy, bo liszaje widoczne na ścianach to nie grzyb, lecz jakieś formy pleśniowe. A wody przy zakopiańskiej nie było raptem przez jeden dzień, gdy spalił się silnik pompy od hydroforu. Wykwity na elewacji zewnętrznej to widocznie ślady wcześniejszych zamoknięć, bo budynek nie jest nowy. Natomiast do przewodów kominowych będą jeszcze wstawione rury z "nierdzewki".

Jak na czas przedświąteczny - wieści to dla Romów nie najgorsze.

(ASZ)
Dziennik Polski dn. 06/04/2007

Autor: bj